Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/439

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Żeby można, panie generale —
— Żeby co można?... — jęknął Barcz, wysuwając z obroży srebrnego kołnierza nabrzmiałą szyję.
— Żeby można, panie generale, nie poświęcając ani swego, ani cudzego życia, ani matczynego. — Twarz majora skurczyła się potulnie, kąty warg zadrżały w uśmiechu, który trwał długo i cierpliwie: — Żeby można, nawet mimo gwiazdek ministerjalnych i wszystkich orderów i wstęg, z miłem ułatwieniem szczerości iść sobie gładko do ludzi.
— No tak, — Barcz spuścił głowę na piersi. — A wtedy już i my... Nie w tych srogich zaszczytach może... Jak pan to mówisz? My też, — z miłem ułatwieniem szczerości: W lasku, — przy brzegu, — na murawie...

KONIEC