Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po śmierci żony, — przestał nad sobą panować: — Co to znaczy? Będzie tak, jak mówię i jak każę, — żadnych protestów, fanaberyj, komedyj.
— Będzie tak, jak mnie się będzie podobało! To dziecko będzie żyło. To dziecko będzie miało ojca od pierwszego dnia swoich urodzin. A dla ciebie, — każda chwila życia tego dziecka będzie policzkiem!!!
— Chciałbym to widzieć!
— Narazie nie zobaczysz... — Może zczasem przeczytasz w gazecie. Dziura w niebie się nie zrobi, jeżeli pani Hanna, primo voto Drwęska, — secundo Krywultowa, powije szczęśliwie synka —
Barcz wrzasnął niesamowicie. Porwał ją za ramiona, wbił paznogcie. Z przekrwionych źrenic Drwęskiej płynęły łzy. Sine jej usta chciały coś mówić, lecz jakoby wicher przemożny rozchylał je, targał i rozwiewał. Dopiero po długiej chwili: — Może jeszcze pięścią? Głupiec. Bij!
Zdało się Barczowi, że całe jego życie przebieżoną raz drogą wraca wtył... Puścił Hankę.
Zbierała systematycznie rękawiczki, kapelusz, długi jedwabny płaszcz.
Wierzyć mu się nie chciało, że trzasnęły za Hanką drzwi. Że oto już piszczą nienasmarowane zawiasy starej furtki ogrodowej.
Wyjrzał przez okno. Ciemne niebo leżało nisko nad czubami drzew.
Zapaliwszy wszystkie światła, usiadł przy biurku, aby pracować. Lecz tylko przewracał skiby papieru z miejsca na miejsce. Aż nagle rada jakowaś prząść