Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I jakiś ktoś... Jeszcze może drugi... Może dziesiąty... Może nikt... Nawet ten nikt, panie generale. Ten najniebezpieczniejszy nikt!
— Więc co, Rasiński, — praktycznie? Więc co?
— Ale nie dać, generale, człowiekowi płacić tej ceny, samemu? Ale go wlec przez procedurę, nie konfrontując, gdy należy... I wiedząc, że jest niewinny... Bo jeżeli ktokolwiek — krzyczał Rasiński — trzy miesiące bodaj dla dobra ojczyzny za złodzieja uchodzić ma?!? To precz z taką ojczyzną! Człowiekiem, sumieniem, — w kostki grać?!?
Barcz podniósł się majestatycznie, tak, że słońce wolno złamało się we wszystkich sznurach, guzikach i odznakach.
— Milczeć, kapitanie — warknął — człowiekiem w kostki? Mną nie w kostki a w golenie, w kości i w śmierć grają!
Streszczał od początku niezawodnym, algebraicznym trybem historję tego czasu wolności ojczyzny. Historję swych ustępstw, kompromisów...
— Może nie pluto mi w twarz na gruzach mej młodości, w Muzeum Niewoli? Na „starych kościach“... Może nie goniono za mną aż do mojej sypialni z nożem w ręku? Może po odniesionem przeze mnie w polu zwycięstwie nie oszczekały mnie wszystkie głośniejsze pyski tego kraju?! — Panem w kostki? Ale mną, panie Rasiński, w śmierć grali. Moja żona życiem przypłaciła zawiłą sprawę pańską!! Życiem. Pan w buntach, awanturach, widzi „szczęście śmietnika“, — nie w rozwoju, nie w pracy. — Barcz zamilkł. Po