Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stara Barczowa nie wiedziała, jak sobie teraz poczynać? Czy niedość, że zapraszała synowi do domu „kochankę“, przyjmując ją ze staropolską gościnnością? Czy niedość, że spędzali we troje wieczory i że dała Drwęskiej cały szereg odwiecznych, znakomitych przepisów kuchennych, które stanowiły tajemnicę rodziny Barczów? — „Aby wiedziano“, jak Stachowi dogodzić.
O wpuszczenie kochanki do domu nie robiła sobie wyrzutów.
Samobójstwo Pietrzaka, tak ohydne i bezmyślne, pod murami lecznicy dokonane, otwarło Barczowej oczy na tyle spraw.
Być może, — iż Stach wiedział, dlaczego żonę zaniedbywał... Widocznie czuł, że serce Jadzi, chociaż nie należało do innego, to jednak „jakoś tam“ umiało w tym innym budzić zakazane uczucia. Jeżeli kobieta chce, zawsze potrafi rzeczy takie wporę przeciąć.
To też, gdy Barcz więcej niż zwykle ponury, poprosił dziś matkę z nad swych papierów, aby zatelefonowała po Pycia, — nie zatelefonowała, lecz ściągnąwszy rajtrok na piersiach, stanęła rezolutnie przed biurkiem:
— To nie są drogi, ani sposoby! Cóż tutaj Pyć? Co to za jakaś śmieszna przyjaźń?... Marnowanie Czasu! Oszołomić się chcesz przez to głupie towarzystwo? Nie możesz padać ofiarą nieboszczki. Dość cierpiałeś za jej życia. I wierz mi, Stachu, dobrze teraz rozumiem, jak szlachetnie umiałeś przemilczać wiele rzeczy... Ale, kiedy tylko skończy się żałoba, — dość. Mogę przebaczyć, że ci jest obojętne, że tam się wszystko