Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kiedy przyszedł tym chodem na czele świty do składów obuwia, mundurów, prowjantury, między białe brzuchy nieskończonej ilości worków, — wykrzyknął krótką mowę o złodziejach.
— Złodzieje — jako czerwy!
U siebie w komendzie „podciągał“ srogo oficerów, którzy „rozbebeszeni“ „jak żydowskie mamki“ siedzieli po trzy doby przy aparatach, łącząc się z prowincją i rozkazując w imię nowej „dąbrowskiej“ ojczyzny.
Trzeciej nocy tych rządów poczynił pierwsze kroki na drodze swego planu. Mianowicie pchnął Rasińskiego na miasto i zakazał wracać bez domniemanych przedstawicieli przyszłego rządu.
Rasiński wyciągnął z łóżek trzech wielkich przedstawicieli: handlarza win, burmistrza i wpływowego delegata z Warszawy.
— Istne porwanie — zaczął Dąbrowa, gdy zasiedli na aksamitnych pufach dowództwa twierdzy.
Dygnitarze w jesiennych płaszczach sapali ciężko, tocząc przekrwionym wzrokiem po salonie.
Dąbrowa skinął, Rasiński, trzasnąwszy obcasami, wyszedł.
Panowie zawstydzili się i przestraszyli zarazem tak wybornego posłuchu. Zapalono papierosy.
— Uważam za swój obowiązek — ciągnął Dąbrowa — uświadomić panów, co do stanu wojska. Co do stanu umysłów... Mamy do czynienia z dawnym elementem regularnej armji i z legjonowym. Na dopływ nowych sił, czyli na pobór, liczyć nie można. Musi się zatrzymać stare roczniki. Zwracam, panowie, uwagę,