Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A skutki tego w prasie już są. Już idzie atak, narazie bez mego nazwiska, ale już idzie!
Miał wycinki w portfelu i we wszystkich kieszeniach munduru.
Drwęska podała mu kieliszek wermutu.
— Zabrali mi wszystkie książki, konta, bez spisu, — ten gudłaj Fedkowski —
— Bez spisu? — Hanka podniosła się na łóżku.
— N. W. T. S. wszystko „na wiarę“ robi. Krywult, Wilde, Dąbrowa, — hipopotam, rekin i młockarnia. I rzeczoznawca Kwaskiewicz! Wstrętny Shylok, który teraz, w oczekiwaniu skandalu, puszcza nagwałt moją, tak długo mrożoną powieść... Mój biedny funt żywego mięsa. A podpisuje to wszystko nasza gwiazda — generał Barcz!
Drwęska nie słuchała już. Skargi nie należały do rzeczy. Do rzeczy należało, że N. W. T. S. księgi bez spisu wziął, zatem, że możnaby poprostu jedną z nich „zgubić“, a nie stronice wydzierać.
Jedną księgę, — lub dwie? W sprawie marszrut, — a także papieru Jadwigi!
Hanka koniecznie pragnęła ratować cześć biednej żony generała Barcza.
Spróbowała porozumieć się z Wildem.
Pośpieszył, przybiegł, przybył, skromnie przygrzał wąski kąt taburetu, — lecz powiedzieć? Rude kropki jego maleńkich oczu nic nie pamiętały.
Tak samo do żadnego ładu nie mogła dojść z Kwaskiewiczem.
Wydawca nie spodziewał się, że jego tyloletnia akcja