Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nym“ kitlom — żeby mi bez ogródek powiedziano wszystko.
Dwie pary złotych okularów schyliły się rozumnie.
Dla uprzystępnienia rzeczy zamienili generałowi dany wypadek na działanie miotaczów ognia. Różnicę zdołano szybko odcedzić i wypadek utrzymał się na wyżynie porównania.
— Jeżeli pan generał życzy sobie —
O tak, naturalnie, chciał koniecznie odwiedzić chorą!
Idąc po schodach, uświadamiał sobie, że nie sprawia mu to wszystko zbytniej dywersji. Z czasu objazdów frontu i krzepienia rannych znał tak dobrze te samarytańskie spacery przez pokostowane korytarze, zawsze w towarzystwie takich kitlów.
Dopiero, gdy w uchylonych drzwiach odnośnego pokoju nie głowę oficera zobaczył na poduszkach, lecz podobny do wysoko ubitej śmietany turban bandażów, — zatrzymał się w półkroku.
Doktorzy chcieli iść usłużnie naprzód. Powstrzymał ich rękawiczką.
Drżał ze strachu, drepcząc po linoleum podłogi. Nakoniec zacisnął klamkę i cofnął się.
Lekarze z obu stron przystanęli, tłumacząc znów rodzaje i stopnie oparzenia.
Słuchał, szalonemu ulegając złudzeniu: Jakgdyby to on sam, przemieniony w białe kitle, tłumaczył obcej, obojętnej lalce generalskiej, stopniowaną parzącem cierpieniem teorję dalekich, śliskich, prostych ram.
Nie wrócił już dziś do pracy.
Pojechał do domu.