Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A obok siebie przy nakryciu, rzekłbyś ołowianą amunicję, zataczał czarne kule ugniecionego chleba. Lecz nie zdołał pokrzyżować manewru.
Oto, poprzedzony przez długie wycie Pycia o „serdeczności“, podniósł się Krywult i łysnąwszy półksiężycami podbródków: — Panie generale Barcz!! To twoje chude szczenię, ten mały Pyciuk doprasza się, że wszystko było, — tylko jeden toast jeszcze nie był. Braterstwo Barcza z Krywultem!?!
Gdy obaj stanęli naprzeciw siebie, rozłożyści i potężni, krwią nieomal z policzków tryskający, huknął Pyć przez światło lamp, pomieszane z wodnistym blaskiem księżyca: — I to przejdzie nie sfotografowane, nie skinowane, nie opisane. Rasińskiegoby tu! Piewcę naszego!! Naszego barda!
Krywult Cisnął szkło na ziemię, że strugi wina bryznęły aż pod sufit: — Rasiński, on pierwszy ode mnie z N. W. T.  S. sprawę ma! I nie wspominaj, gdy braterstwo piję!
Barczowi zaś zdało się, że tak mu właśnie u nóg pryska dźwięczne słowo tchem Rasińskiego rozdęte. Szeroką podeszwą miażdżąc szczerbate okruchy, nasunął się z uściskiem na Krywulta.
— A teraz, — prztyknął biały jak trup Dąbrowa, — czas...
— Co czas, teraz zabawa, — rozmachnął się Krywult przez stół. — Co, Barczu? Było, — da spłyło. I co powiesz na moje koniki?... A?... Co panowie? Spróbujem? Po kawalersku. Jutro będzie Rasiński, — no dziś... Ech — koniki! Tak bywało u mnie