Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niewiadomo, a może się jeszcze w międzyczasie na co przydamy?...
— Panie Rasiński, — zgniewała się się Hanka w salonie, — pan mnie nie zna. Nie należy pan do żadnych „międzyczasów“ I To, co pan czynił dla sprawy, którą reprezentuje Barcz, tego ja osobiście nigdy panu nie zapomnę!
Rasińska pogłaskała Drwęską po ręce.
— Właściwie o nic więcej nie chodzi, — tłumaczył paniom Rasiński. — Tych kilka słów uznania... Bo z drugiej strony czemby był nasz zwycięski bój, pozbawiony donośnego słowa, dosadnego wyrazu? Ja właśnie byłem i jestem tem słowem donośnem. Mojej własnej, intymnej, autorskiej mowy zapomniałem dla tego. Ja, człowiek cichy, skoncentrowany, któryby najchętniej nie wychylał nosa z małego kretowiska... Stałem się trąbą głośną.
— „Wieczór powrotu“, — przerwała mu taktownie żona, odczytując wielki tytuł, wypisany białemi różami ukośnie przez fiolet kotary wpoprzek drzwi. — Jaki miły pomysł!
Stanęli we troje przed tym pomysłem, przyglądając się poszczególnym kwiatom, w których kielichy rzucało światło elektryczne siny, sztywny cień.
Drwęska wybiegła witać nowych gości.
Był to generał Jabłoński.
— Pocóż sobie pani przeszkadza, — gędził uprzejmie, — proszę, jakby nikt —
— Ładny nikt — śmiała się, — generalny prokurator armji, — to ma być nikt?!