Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nonsens!
— Zawdzięczam „w Radzie i w Senacie“. Ale bądź co bądź, — mróz oprządł palce Barcza, — to, co się zapłacić da... Ta wprawa, — ta technika... Bo, aby dojść do tak rozrzutnej śmiałości, jakąś pani wobec mnie okazała, trzeba ćwiczenia, wprawy, techniki. To, co się zapłacić da, musi być wyrównane. Przeto pozwalam sobie za ów list Krywulta, „zdobyty“ na Wildem, złożyć dziś do dyspozycji pani czcigodną osobę pana intendenta... Jakże go ukarzemy?
Drwęska wstała. — Co mi chcesz powiedzieć? Że jestem — „ladacznicą“?!... Owszem. Ladacznicą. To ja brudnemi rękoma podarowałam ci parę minut twojej najlepszej ojczyzny... Bo mi się chciało z tobą spać.
Głos jej począł chrypieć.
— A dzięki mojej technice zrobiłam tej nocy więcej, niż wszystkie nasze gęsi, które spały wtedy przykładnie u boku swych mężów. Albo w łóżkach same, jak twoja żona. Bylibyście się postrzelali, jak zbóje. Dwadzieścia matron latałoby potem po mieście w żałobie. Mogą mi podziękować! Wzorowy pan obywatel wolałby, żebym mu „nogi łzami obmywała“. Nic z tego! Wojowałam, czem kobieta wojuje w życiu...
Zamilkli. Drwęska przeszła pod okno pisać coś. Barcz siedział na swojem miejscu i palił papierosy.
— No więc, — rzekł nareszcie, — wszystko jedno.
— Nic podobnego! — Jeżeli robimy rachunki, to dokładnie! — Wyłuszczyła mu, że mężczyźni są nędzni.