Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja też sądziłbym — parsknął Pyć, — cholernie ostro, żebym zawsze miał tak ciepło.
— Panie prokuratorze, — przerwał Barcz, — czy śledztwo w sprawie zamachu?
Jabłoński wskazał otaczające go stosy papierów.
— To tyleście już, panowie uczeni w piśmie, tych mac nasmażyli z tej materji? — uśmiechnął się Barcz.
Jabłoński wystąpił z całą teorją. Są ludzie talentu, improwizacji i ludzie systemu. Ci drudzy układają tworzywo pierwszych.
— Pan generał, udaremniając zamach, okazał się może najlepszym w rzędzie tych pierwszych. My zaś, krocząc za nim, musimy... — Jabłoński rozkleił się. — Nie można brać nam za złe, że w osobistem zetknięciu pozwalamy sobie podziękować panu. Kto się nie dziś narodził i żyje nieco dłużej, — kto na rzeczy umie patrzeć pod kątem państwowym —
Barcz słuchał i wściekał się. Ze wszystkich bowiem ust, z za wszystkich węgłów opinji, we wszystkich gazetach, przy wszystkich sesjach niczem go nie karmiono od owej nocy zamachu, jak tylko tym oszczędzonym krwi rozlewem.
Kiedy prokurator skończył swoją dygresję uświęconym terminem o krwi rozlewie, Barcz wybuchnął:
— Skoro tę krew, przeze mnie zaoszczędzoną, tak cenicie, tobyście mogli nareszcie zrozumieć jej logikę. Należy dać odpocząć naturze wypadków! Nie narzucać się sprawiedliwości!
Jabłoński wyprostował się nad biurkiem i rozkra-