Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

położone, — zaczął też śpiewać ludowe pieśni swego kraju. Głosem, który nadymał skronie Anglosasa ceglastą czerwienią.
— A dlaczego jest ten szpiew i dobra wesołoszcz? — zakończył. — Bo wszyscy tu się cieszą, że bez wylania krwi...
Przez kilka następnych dni włóczył się za Przeniewskim. Spotykając go za często u Jadzi, „Pod laleczką“, — gdzie nic niema, tylko kuchnia, garnek z pokostem, zły zapach farby i odlewy, — postanowił wyjechać z Jadzią na front.
Udali się w tej sprawie do Rasińskiego, niejako oficjalnie, Jadzia też w mundurze redemptorystki, z jałmużniczemi odznakami na ramieniu.
Złapali Rasińskiego podczas przerwy w pertraktacjach nad monopolem kinowym.
— Ależ to żyły, ci pańscy ziomkowie, — skarżył się Pietrzakowi.
Targowali się już dwa tygodnie.
— Zresztą, to lepiej wie Pyć, on wszystko tu prowadzi z ramienia sztabu.
Rasiński przygniótł swych gości tem wszystkiem, co robi.
Robi wszystko. Sława, — rozgłos, — słowo, które pędzi przed czynem a ślady jego stygnące umiata roztropnie.
— Trudno nastarczyć, gdy się pracuje z takim smokiem, jak pani mąż. Barcz, — lew o sercu węża. Teraz mamy narodową zgodę na tapecie. Narazie całą