Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Płuży tam gdzieś światami. Krywult? Za wielki pan! Żaden z tamtych krywultowskich drabów nie stoi na czele mięsa i krwi ludu. Więc jeżeli nie o bladze mowa, nie o drożdżach, że gdzieś tam założone, kiedyś korek wysadzą... Jeżeli szczerze mówimy, tak poprostu — kawa na ława... Niby, jakie drożdże? My, — inteligencja? Za mało. Robotnik?...
Dąbrowa podał się niedowierzająco naprzód, jakby coś obwąchiwał. — Chłopi?... — Twarz pułkownika wyrównała się zupełnie. Spojrzenie zawinęło wysoko pod zmiętą powiekę, a z rozszerzonych ust wywalił się na stół i na całe towarzystwo rubaszny śmiech.
— I to wszystko w kupie, ma zdaniem Jabłońskiego, stanowić aparat brania za mordę. Być ojczyzną. Jabym jeszcze rozumiał — Dąbrowa zwrócił się do Rybnickiego — żebyście mi pokazali pośle: To krzesło, kanapa, czy też jakaś wielka dziewucha... I po dawnemu, to jest ojczyzna, — powiedzcie! Żebym to widział na oczy. Ta dziewucha jest twoją ojczyzną, a ty jako pułkownik jesteś włosem na łydce tej dziewuchy, a szeregowiec jest naprzykład molekułą. Ale nie widzę tej dziewuchy narazie!
Jego ogromne śniade ręce wyskoczyły nad stolik łapczywemi chwytami, jakoby już szukając okrągłej namacalności.
— Zresztą gdybym nawet zobaczył, — to nie wiem, czy spodobałaby mi się ta — ojczyzna?! Za dużośmy przeszli, żeby nam to dziś wystarczyć mogło.
Spostrzegł, że mówi za wiele. Że się w niego wpatrują. Przestał, tem bardziej, że domówił się był już