Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Śliczna przejażdżka i taki piękny poranek, — zdało się Jadzi, że ironji tych słów nic już nigdy z jej serca nie wymaże. I ile razy błękitne niebo lecieć będzie w słońcu nad białemi śniegami, tyle razy przewinie się ta gorycz straszna.
U siebie w pracowni nie wiedziała zrazu, co począć? Wszystko tu było po zagranicznemu, czyste, przygotowane... Glinka pod mokrą szmatą, katalog wykończonych kukiełek, kajety rozpoczętych tekstów, w oddzielnych szufladach skrojone mundurki i kostjumy.
Wdziała czysty fartuch.
Praca, — praca, — praca. Jadzia wzięła się do wykończania figurek.
Teraz wiązała krawątkę ministrowi w dużych okularach. Teraz chlebak legjoniście. Teraz czarną bufiastą spódnicę grottgerowskiej pannie.
— Triumf, triumf!! — rozpękły nagle w drzwiach hałaśliwe słowa Pietrzaka. — Już przy pracy?! Poco?! Dziś wolne — triumf!!!
Za pas frencza powtykał gazety i, niby żółty kiosk, obracał się przed Jadzią.
— Wszystko, każda jedna gazeta dziś tylko o panu generale! Piszą, — co zawsze sam mówię!!
Odsuwał figurki, wyciągał Jadzi z rąk szmatki i przybory.
Patrzyła prawie sennie na jego płaskie policzki, łatane cętkami ospy.
— To właśnie „nowa Europa“, że niema rzeczy, dla której można poświęcić człowieka! To się po światowej wojnie wie! To wiedział mąż, — pan generał