Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ski, kręcąc uprzejmie twarzą, pomarszczoną tej nocy bardziej chyba niż stare jabłuszko rajskie.
Barcz przedstawił się „tym panom“. Zimno, lecz uprzejmie. Jabłońskiego i Pycia miał ustawionych za sobą, co mu w tej chwili dodawało symbolu, pozwalając działać niby na tle chóru. W kilku słowach oplótł „panów“ trudnością swego położenia. Jako żołnierz, — który tylko — o broni wie. Poczem nagłym niebotycznym cokołem wystrzelił wysoko, — co do wstrzemięźliwości, jaką armja zawsze, o ile chodzi o politykę —
— W tych sprawach, panowie, będziecie musieli porozumieć się z dotychczasowym rządem.
Foki zagryzły wąsy, robiąc znów ciężko bokami.
— Przedstawiciele tego rządu, mam niepłonną nadzieję, niebawem zjawią się — i wtedy —
Mówiąc to, rozgrzewał, nacierał ich nieomal swem spojrzeniem. Rozumiał, iż skoro dotychczas nigdzie niema krwi rozlewu, — będzie się musiał wytworzyć łatwy kompromis zwycięzców i zwyciężonych. To też na końcu przeprosił jeszcze panów za, — tu ciepnął oczyma dokoła, — „za niezbyt chwilowo wygodne warunki“ —
— Lecz przecież, któż dla dobra publicznego pracując, przebierać może w wygodach?
Zawezwawszy Jabłońskiego, na czele małej świty, z wzorowym hałasem szabel wyszedł ze sali na parter, do izby oficera inspekcyjnego.
— Tu obecnie jest moja kwatera.
Odprawili adjutantów i we trzech popuścili pasy, waląc się na krzesła.