Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Skandal niebywałych rozmiarów... Barcz, widział, zda się jak wielka jego droga utknęła bezsilnie w perfumowanych kudełkach przy zbiegu wonnych ud.
— Warjatka! — zdążył jeszcze raz warknąć, rzucając rewolwer pod kołdrę.
W tej właśnie chwili klucz niby ciężka litera wypadł z drzwi na podłogę. W zamku zapiszczały wytrychy, — w ramach wejścia ukazała się gęsta kupa oficerów.
— Czołem, moi panowie, — zaczął Barcz, — czemuż przypisać —
Nie dokończył.
Obwieszeni granatami, w rękach trzymali rewolwery. Jeden z nich bezczelnie przyzywał palcem.
— Pan generał pozwoli z nami, — wyciągnął nareszcie głos ze stłoczonej gromady, — powitać nową władzę!
— Bez butów!? — Nie zdążył był bowiem ich jeszcze wciągnąć.
Wszyscy razem spojrzeli na niebieskie „noski“, dosztukowane do czarnych skarpetek generała.
— Na buty będzie czas w samochodzie, — stwierdził przywódca napastników.
Barcz opanował się. Liczył teraz, że dzięki drobnym szczegółom zyska jeszcze na czasie.
— Ja ich niósł nie będę, — ogłosił.
— No to musi ktoś zabrać.
Przywódca odwrócił się ku swym podkomendnym:
— Wołać portjera!
— Nie, panowie, — zasępił się Barcz, — nie ma