Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na szyi Barcza. Że to ono żywą siecią objęcia naoślep łowi — już może ostatni raz — z przydrożnej zawieruchy trochę miłości. Że to ono napełnia usta drogą goryczą ofiary.
Jęli się kłócić. Barcz stawiał rzecz zasadniczo. Żadnych kobiet w takich wypadkach. To nawet wie taki smarkacz Pyć! Tu chodzi o rząd, wybory, państwo, przyszłość.
Drwęska, zaś, że nie, — że tylko o plotkę, dla której oczywiście wzorowy pan generał poświęci chętnie miłą noc...
— Zresztą? Będzie ci nawet do twarzy, gdy po całej Polsce rozleci się wiadomość, że w łóżku „pana“ znaleziono kobietę. Jeszcze nie było na świecie oficera, któregoby skompromitowała przygoda z młodą, piękną kobietą. Wiesz, — zakończyła poważnie, — że mam w Wiedniu dzieci. Nie dla takich głupstw zostawia się dwoje dzieci na łaskę losu.
Zrzucała z siebie szybko łuski szklane.
Naga już prawie objęła go za szyję:
— Zamykamy na klucz. Gasimy. I nie myśl, że mi na tobie zależy...
Każdy ruch, każde drgnienie nagiej postaci Barcza moszcząc słodyczą swego ciała, usidłana niespodzianie w potrzebach kłamliwej szczerości:
— Czy rozumiesz — tłukła małemi dłońmi w jego rozlegle piersi, — najdziksze w tem jest, — że cię nie kocham, nigdy nie kochałam. Że się bawię tylko, — szeptała przez łzy.
Barcz podnosił ku sobie jej głowę, unurzaną w za-