Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

więć, o grubym, czerwonym rządcy, gdy miała lat dwanaście. O jakimś Angliku w Dreźnie, gdy miała lat czternaście.
— Za mało, za mało, — śmiał się, otruty tą szczerością, i szczęśliwy, że nie więcej, że już nie więcej.
— A teraz ja, Hanka, — co?
— A teraz ty, potem on, — wkońcu nikt, bo cóż wy wszyscy?...
„Czarne skarby podłości“ ukazywały mu się wśród niebieskich strzałek frontu, to między czerwonemi elipsami koncentracji nieprzyjacielskiej, to znów na ważnem posiedzeniu „ludowych surdutów“, zwłaszcza podczas przydługich wywodów Rybnickiego.
Nawet u Jadzi — na niewiadomo już których „oczepinach moralnych“ z powodu wykończenia szopki.
— Przychodzę rzadko, — tłumaczył się żonie, — bo już nie jestem pewien dnia ani godziny. Zamach, — zamach!
— Będę przy tobie, teraz musimy być razem, — wołała, rzucając ręce w powietrze.
Wzruszał ramionami:
— Teraz nikt ze mną nie może być razem. Takim wypadkom idzie naprzeciw mężczyzna — sam. Sam, — z bronią w ręku.
Nie wiedział ciągle jeszcze terminu wybuchu.
Na najpoufniejszem posiedzeniu żarli się o to major Pyć z generałem Dąbrową. Pyć odcedzał skwapliwie meldunki, donosy, dane, radził gotowość — od zaraz, — ciągle. Dąbrowa zaś opierał się na krętych wyznaniach Wildego.