Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szuli wyszukał czarną pręgę uderzenia i ucałował wzdłuż, raz za razem, przez piersi.
Odsunęła go.
— Wiedziałam, że pan przyjdzie. No, bo wkońcu nie zwrócił mi pan listu Krywulta. Mogę przypuszczać zatem, że „ofiara“ moja została przyjęta.
Nie chciał o „tem“ mówić.
— O tak, przetrącić komuś kości a potem nie chcieć o tem mówić, — cóż łatwiejszego! — „Właśnie“ wróciła do zabytków, kombinacyj, — Rasińskiego.
Barcz, półleżąc u jej nóg, przeczył głową.
— Żadnych zabytków, żadnego Rasińskiego, żadnych wywiadów. Nie będzie pani w tej służbie i basta!
— Skoro chcę i dla idei!?..
— Jeżeli jeszcze pani zacznie ze mną mówić o ideach —
W ciągu kilku następnych wizyt starała mu się udowodnić, że nią nikt nie może rozporządzać...
Aż nareszcie pewnego wieczora, gdy nudził i nastawał, w kleszcze jakiejś urojonej „świętości“ chcąc ją zamknąć, — opowiedziała mu wszystko o Wildem. Wszystko, wszystko, — wszystko...
Barcz rzucił się na nią. I kiedy schowani w ciemnościach pokoju drżeli oboje, pytał:
— Mów do końca. Mów! Będziemy razem przebierać w tem świństwie. W zgniłych radościach, — czarnych skarbach...
Widywali się coraz częściej. Pryskały wszystkie pozory i maski. Upajali się brutalną swobodą zupełnej prawdy.
Drwęska opowiadała mu o psie, gdy miała lat dzie-