Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sługi. Więc przypochlebne dowcipy, pieniądze, chwytkie macanie niechętnych bluz robotniczych.
Aż nareszcie udało się Rasińskiemu zwyciężyć.
Obiegając czujnym wzrokiem każdą zmarszczkę czar-no-rudej toni, zamkniętej brzegami wózka, kroczył lekko chodnikiem, podczas, gdy „jego ludzie“ pchali garbaty skarb środkiem ulicy.
W domu wielka radość z tego triumfu. Chyba ściany pęcznieją, wytknięte na pokój łóżka powleka biel odświętna, każda szafa błyszczy obcisłym wątkiem politury.
— Zdawałoby się, że już nic nie znaczymy, że już nas niema — opowiadał żonie przy obiedzie — a tymczasem nieprawda. Niewiele to, bo niewiele, ale zawsze. Burmistrz mówi nie tu, — rzymskie pięć. I tam właśnie ten urzędnik... Też z pod Barcza ongiś. I będziemy mieli ciepło. Niedużo to coprawda, jak na śpiących rycerzy, ale zawsze.
Po południu przed oknem, wychodzącem na mały kwadrat ogrodu, wziął się Rasiński do pracy. Dziś wieczór miał już ostatecznie złożyć swą powieść wydawcy.
Pomiędzy suchemi badylami podwórza zawodził cicho wiatr. Małe czerwone listki padały jeszcze z gałązek, — wysoko zaś nad przeciwległym murem płynęło niebo szare i śpieszne. Niespodzianie mur zadrżał jakoby, — w zimnej szczelinie cegieł zrodzony strzępek biały odczepił się, — zsunął. I oto z drugim, dwudziestym, setnym wybierał już wątłą swą drogę w nieskończonym rozmiarze powietrza.
— Śnieg — ucieszyła się żona.