Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Siedzieli dłuższą chwilę, gwarząc o celu kwesty, o Przemyślu, o dzieciach Drwęskiej. Odnalazły się i pozostały na pensji w Wiedniu.
— Bo w tak burzliwych czasach...
Z czasów burzliwych przeszli ku błogiej dawności przedwojennej. Przewinęła się tedy w dostojnych chmurach pamięć matki Drwęskiej i głęboka perspektywa całego rodu. Na tem tle domy, w których się tu bywa...
Drwęska obserwowała je biegle, wiedząc, gdzie z Przeniewskim poskładał wizyty. Szkoda, że się nigdzie nie spotkali, — zwłaszcza u hrabianki Pesteczki. U Bogulickich. Konieczne. Stary hrabia, człek zachodniego typu. Finansista. No — i jeden z filarów naszego wielkiego Krywulta!
Barcz słyszał już o nim. Wogóle o wszystkich już słyszał.
Chciał porozmawiać poważniej.
Lecz nie pozwalała, mieniąc się śliskiem, połyskliwem zdaniem, gładszem, zda się, niż jedwab, który spływał z niej cieniutkiemi falami, roziskrzony na końcach piersi i wierzchu kolan.
Niewiadomo kiedy, przewinęła się w tej gadaninie stara drzazga rozwodu, oraz przykre kłopoty materjalne. Wkońcu pani Drwęska zaprosiła Barcza.
Czas wybrał dla siebie najnieznośniejszy, po ciężkiej orce w biurze, przed bytnością w „marjonetkach“.
— Ale to nie jest żadna wizyta, — wymawiała się Drwęska, — pan nie uprzedził, pokój zadymiony, nieporządek...