Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

orła starczył, jutro się wróblem stanie. Zawsze nadejdzie chwila, że gdy ktoś dziełu całe swe serce oddał, inne ważniejsze ręce zabiorą owe dzieło, aby je wyżej ponieść.
Tak się i teraz stało. Gdy sprawa domku i kawałeczka ziemi, na którym się urodził Chopin, zataczać jęła coraz szersze kręgi, cóż dziwnego, że wytoczyła się poza wielmożów sochaczewskich i kręgiem swym szerokim o stolicę oraz najwyższych dygnitarzy państwa zahaczyła?
Zostawiliśmy parę chwil temu wśród królików i kur, przed ścianą zamurowanej alkowy pani Chopinowej, dostojnego Anglika. By towarzyszyć dalszym losom sprawy, pozostawmyż starostę z Sochaczewa jak kładzie na widełki słuchawkę telefonu i jak wyciąga dłoń, by dobić targu z dotychczasowym posiedzicielem Żelazowej Woli.
Pośpieszajmy za sprawą. Ujął ją teraz w swoje ręce jeden z tych ludzi całego pokolenia wojowników, których niosły do walki o wolność skrzydła piękna, poezji i sztuki. Ów wielki żołnierz, minister i generał, inspektor armii, gdy raz ścisnął w swych palcach rozliczne wątki sprawy, wszystko się ułożyło i poszło jak po maśle.
Tam, w Żelazowej Woli, badacze już badają, gdzie co stało, gdzie było i że się wielki pałac hrabiowski spalił, w którym ojciec Fryderyka edukował młodych hrabiczów, i że się druga prawa oficyna spaliła podczas światowej wojny, a tylko ta została, lewa, gdzie się