Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzają, jakich nikt nie potrafi. Prace te wymagają szczególnej dokładności. Odznaczał się nią i pielgrzym, stojący teraz w sieni między cichym popłochem królików a głośnym kwikiem świń. Chciał koniecznie dotrzeć do tej izdebki, w której Fryderyk na świat przyszedł. Niestety! Wedle posiadanych przez siebie planów dotarł tylko do muru, którym zamurowano dawną część zrujnowanych pomieszczeń.
Zostawmy tutaj naszego cudzoziemca. Tyle już drogi zrobił, niech jeszcze chwilę czeka. Wracajmy do starostwa. Dygnitarz władający starostwem uznał słusznie owego Anglika za ostatnią niejako kroplę, przepełniającą kielich goryczy, i postanowił działać.
A więc zaczęto działać, aby wykupić z prywatnych rąk poszopenowską oficynkę, aby ją odbudować, zasadzić obok ogród godny muzyki Mistrza i całą rzecz przekazać narodowi. Może od pani burmistrzowej, a może od pani naczelnikowej straży ogniowej uzyskano pianino. Wprowadzono ten instrument do odnośnej sali miasteczka i tu co prędzej przyjeżdżać jęli pianiści z Warszawy. Dalejże skarbami swej sztuki podniecać ofiarność mieszkańców; toż samo damy sochaczewskie delikatną ogładą, czułym uśmiechem na posiedzeniach w Żelazowej Woli. Każdy służył, czym umiał.
Artyści sztuką, panie dobrocią, starosta sochaczewski miłą znajomością prawa. Gdy tamci wygrywali swe zwiewne trele na białych i czarnych klawiszach, starosta sochaczewski zagrał na czarnych kobzach paragrafów, zdobiących białe stronice praw Rzeczypospolitej.
Oto wdał się w źródłowe rozmowy z szczęśliwym po-