Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krętną, która się tu mozoli bardzo, choć przecież niczego nie opływa, niczego nie omija, bo za nią znów równina senna, jakby przyziemnym dymem zamroczona rozwlekłą kępą krzaków.
Ot taki widok, co się ani nie zaczął, ani się żadnym kształtem skończyć nie chce. Deszcz przez to wszystko mży, mgła się czepia, gdzie może.
Nie wiemy, czego mógłby się Anglik spodziewać po krajobrazie ojczystym Mistrza Fryderyka. Ci Anglicy! Któż może wyrozumieć sens muzyczny tych ludzi, którzy siedzą nad wodą wszędzie, na wszystkich przęsłach świata, a gdy im Chopin grał muzykę swej ziemi, to przecież, jak sam mówił, zachwycali się bardzo i powtarzali, że to właśnie przepływa — „like water“.
Nie wchodząc tedy w myśli szanownego przybysza pozwalam sobie jedynie zauważyć, że to, co zastał w domu urodzenia Chopina, w Żelazowej Woli, w roku 1925, mogłoby świadczyć o naszej dumie narodowej, graniczącej już chyba z utratą wszelakiego poczucia miary. Gdy bowiem zacny pielgrzym kończąc swoją wędrówkę przekroczył progi domku, w którym się Chopin był urodził, domek ów wyglądał tak osobliwie, że Anglik mógłby się był uważać za jednego z trzech królów wschodnich, gdy przekraczali próg stajenki betlejemskiej...
Ukochana prostoto: jedna część oficynki użyczona bydełku, kurki, świnki, krowiny chroni, w drugiej części rodzina właściciela przemieszkuje doraźnie.
Nie darmo przecież Anglicy wielkie okręty budują, cieśniny morskie dzierżą i na pstrągi haczyki sporzą-