Strona:Julian Kornhauser, Adam Zagajewski - Świat nie przedstawiony.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Być w rozbitym świecie, w którym każdy ma swoje wyznaczone miejsce, nie jest żadnym przywilejem. Scalić świat, aby „nielegalnemu grypsowi wolności” przywrócić jego sens naturalny, to również zadanie nie dla poety. Wyzwolić się ze stagnacji — to wyjście najprostsze („jak to łatwo powiedzieć”, szumi mi piosenka!), ale wcale niełatwe. Najpierw trzeba zrozumieć swoją sytuację — podpowiada autor Drozda i innych wierszy. Nie można jej jednak zrozumieć, gdy stoi się na uboczu, rozprawia tylko o uczciwości moralnej, ma się w głowie same chytre, aczkolwiek wzniosłe słowa, gdy wkłada się na przemian kolorowe szaty błazna lub kapłana, co niestety wychodzi na jedno.
Trzeba być częścią ojczyzny, małym klockiem na mapie sztabowej świata. Rozdwojenie na ja i nie-ja przedrzeźnia w pewnym sensie podział na tożsamość i alienację. Ciągle trzeba się sprawdzać, stale konfrontować. Bez pewności, że zrobiło się krok naprzód, że nie czyha na nas niebezpieczeństwo, nie można mówić o dalszym działaniu. Człowiek jest osaczony przez problemy wyboru, musi zdobyć się na odszukanie własnej interpretacji wolności. Być wolnym, nie znaczy już nic — mówi Karasek — współczesność jest w takim stopniu heterogeniczna, że nie pozwala jednostce poruszać się według klasycznych norm postępowania.
Czy to, że można opisać siebie (jestem humanistą, obserwuję, widzę fałsz), jest już wolnością? Czy to, że obracanie się wśród przyjaciół, wśród Henryków i Jaroniów, Mikołajów i Andrzejów, powoduje od razu zatarcie nieautentyczności? To, co cechuje współczesnego obywatela, nazywa się brakiem wiary. W przyjaźni, która nawet śmierć potrafi uwznioślić, brak wiary jest wspólną ceremonią jak palenie haszyszu, telewizyjnym losem metafizycznym. Telewizja rozłupuje naszą sponiewieraną świadomość, a my, zamiast uciec od niej, rozgrywamy ten sam spektakl, tylko w innej inscenizacji. Tak, taka jest prawda! Obawa przed katastrofą, która może nadejść tylko od wewnątrz, zmusza do małostkowej (niestety) obrony własnych, indywidualnych wartości, obrony polegającej na głośnym odczytywaniu własnego życiorysu. To ja! — krzyczymy. To ja jestem w tym państwie! — urządzamy manifestację. To ja ukazuję niezwartość dwóch światów: moich myśli i mojej sytuacji!