Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pieżnik chmur, daremnie ostrzył na bujne drzewo swoje złote pazury: gniew był bezsilny wobec jaworu.
I groźna miłość też straciła nad nim wszelką moc, choć jej echa rozgłośne w rykach jelenich przewalały się od gór do gór, od roztoki do roztoki i od przepaści do przepaści...
Jelenie-byki głosiły miłość, walczyły ze sobą i ginęły w tych walkach... Łagodne łanie, o które toczył się śmiertelny bój, żerowały beztrosko i wesoło, ciesząc się świeżą zielenią traw... A dumne drzewo patrzało spokojnie, jak Filon o bujnym wieńcu coraz to innej Laurze dawał swoją dziką miłość w jego mrocznym cieniu na stratowanej, zrytej racicami ziemi, na rudem „tłokowisku...“ Dumne drzewo nieraz widziało, jak na zbryzganym krwią mchu, w górskim mateczniku, dogorywały splątane wieńcami wspaniałe byki, połączone na wieki nienawiścią...
Ludzie docierali do tych szczytów jedynie jako drwale lub myśliwi. Bo i pocóż człowiek mógł dążyć ku niebu, jak