Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Osypała choinkę puchem śnieżnym i rozpaliła na tych śnieżnych płatkach tysiące iskier słonecznych złotych, błękitnych i różowych.
I usypała wkoło zielonego drzewka zaspy niepokalanej białości.
Dokoła choiny snuć się poczęły i dziać sprawy zimowe, których bieg znaczył tropem swym leśny zwierz.
Ponowa pełna była pętli zajęczych i lisich sznurów, podobnych zdala do różańca blado-niebieskich paciorków.
Choina bliska była teraz znowu tych zdarzeń codziennych, smutnych lub radosnych dla innych, obojętnych dla niej.

Aż dnia pewnego w słoneczny poranek grudniowy stało się to, co musiało się stać, jeżeli drzewa, tak jak ludzie, mają swoje przeznaczenie.
Zajechali ludzie do lasu, zajechali z toporami, z wozami, rąbać w borze najpiękniejsze choinki.