Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przebywać były zmuszone w tym niezdrowym klimacie.
Pani Weldon w milczeniu uścisnęła rękę starego murzyna, pokrzepiona ogromnie jego słowy.
— A więc w takim razie ruszamy natychmiast w powrotną drogę — zawołał Dick — i do morza dążyć będziemy teraz z tym większym pośpiechem, że ma ono dać zdrowie naszemu drogiemu Jankowi.
— Jestem gotowa — odpowiedziała pani Weldon — jestem dość silna, by odbyć drogę powrotną, a nawet nieść będę mego synka.
— No, na to my wszyscy się nie zgodzimy nigdy — zawołał tonem nieśmiałym, lecz i stanowczym zarazem, syn Toma starego, Baty — dzięki Bogu, rąk silnych nie brakuje tutaj jeszcze, to też nietylko małego Janka, ale i samą panią poniesiemy, zmieniając się kolejno.
— Brawo, Baty, doskonale wyraziłeś myśl naszą wspólną. Tak jest, poniesiemy naszą panią, zbudujemy tylko przedtem z gałęzi wygodne nosze.
— Dziękuję wam, przyjaciele moi przemówiła ze łzami w oczach młoda kobieta — jestem dość silna na to, by iść. Je-