Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i słowa pełne pogardy. Nie znaliśmy spoczynku; nie myśleliśmy nigdy o domu, bo nasze dzieło nie było dokonane. Minął rok, potem drugi. Przestałem liczyć noce, miesiące, lata. Czuwałem nad Matarą. Ostatnia garść ryżu była zawsze dla niego; jeśli zabrakło wody, on wypijał ostatek; przykrywałem go, kiedy drżał z zimna; a gdy gorąca niemoc na niego przyszła, przesiedziałem bezsennie wiele nocy, wachlując mu twarz. Był to mąż srogi i mój przyjaciel. Mówił o niej z wściekłością za dnia, ze smutkiem w nocy; wspominał ją w zdrowiu i chorobie. Nie mówiłem mu nic; ale widziałem ją każdego dnia — zawsze! Z początku widziałem tylko jej głowę, niby głowę kobiety idącej wybrzeżem w niskiej mgle nadrzecznej. Potem siadywała przy naszem ognisku. Widziałem ją! Patrzyłem na nią! Miała tkliwe oczy i czarowne oblicze. Szeptałem do niej w ciemnościach. Matara odzywał się czasem sennie: „Do kogo mówisz? Kto tam jest?“ Odpowiadałem szybko: „Nikt“... To było kłamstwo! Nie opuszczała mnie nigdy. Dzieliła ciepło naszego ogniska, siedziała na majem posłaniu z liści, płynęła za mną morzem... Widziałem ją!... Mówię wam, że widziałem długie, czarne włosy rozsypane po fali srebrzonej miesięcznem światłem; widziałem, jak zagarniała wodę nagiemi ramionami, płynąc obok szybkiego prao. Była piękna, była wierna, i wśród ciszy obcych krajów mówiła do mnie szeptem w języku mego plemienia. Nikt jej nie widział; nikt jej nie słyszał; była tylko moja! W świetle dziennem szła przede mną mozolnemi ścieżkami, kołysząc się zlekka; postać jej była prosta i gibka jak pień smukłego drzewa; pięty jej były obłe i gładkie jak skorupki jaj; wabiła mnie krągłem ramieniem. Nocą patrzyła mi w twarz. I była smutna! Jej oczy spoglądały czule i trwożnie; głos brzmiał miękko i błagalnie. Szepnąłem raz: „Nie umrzesz!“ — Uśmiechnęła się... i od-