Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

toki; ujrzeliśmy kraniec naszego wybrzeża i naszej wyspy — stromy przylądek nad niespokojną cieśniną, kędy snują się cienie rozbitych okrętów i topielcy krzyczą po nocach. Teraz już szerokie morze otaczało nas zewsząd. Ujrzeliśmy wielką górę palącą się pośród wody; ujrzeliśmy tysiące wysepek rozsypanych jak okruchy żelaza wystrzelone z wielkiej armaty; ujrzeliśmy wielkie wybrzeże, najeżone górami i przylądkami, rozciągnięte szeroko w słońcu z zachodu ma wschód. To była Jawa. Powiedzieliśmy sobie: „Oni są tam; czas ich nadchodzi i powrócimy wnet, albo umrzemy wolni od hańby“.
Wylądowaliśmy. Czyż jest w tym kraju co dobrego? Ścieżki biegną proste, i twarde, i pokryte kurzem. Kamienne kampongi, pełne białych twarzy, otoczone są rodzajnemi polami, lecz każdy człowiek, którego napotkasz, jest niewolnikiem. Radżowie żyją pod ostrzem cudzoziemskiego miecza. Wstępowaliśmy na góry, przebywaliśmy doliny; o zachodzie wchodziliśmy do wsi. Pytaliśmy każdego: „Widzieliście takiego białego człowieka?“ Niektórzy wytrzeszczali oczy, inni śmieli się; kobiety dawały nam czasem posiłek z trwogą i szacunkiem, jak gdybyśmy byli szaleńcami z Bożego dopustu; ale niektórzy nie rozumieli naszego języka, inni klęli nas — albo, ziewając, pytali z pogardą o przyczynę naszych poszukiwań. Raz, gdy ruszaliśmy w dalszą drogę, jakiś starzec krzyknął za nami: „Dajcie temu pokój!“
Wędrowaliśmy dalej. Kryjąc broń, ustępowaliśmy pokornie z drogi jeźdźcom; zginaliśmy się nisko na dziedzińcach władców, którzy nie byli lepsi od niewolników. Błądziliśmy nieraz polem i dżunglą. Pewnej nocy w lesie spętanym lianami trafiliśmy na miejsce, gdzie stare mury leżały zwalone wśród drzew, a dziwne kamienne bóstwa — rzeźbione wizerunki djabłów o wielu rękach i nogach, o ciałach ople-