Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niknioną maską, kryjącą potworny jakiś gwałt. Przelotne a potężne wzburzenie targnęło całą istotą białego i ziemia spowita w gwieździsty spokój zamajaczyła przed nim niby mroczna widownia nieludzkich walk, bojowisko duchów strasznych i czarujących, wzniosłych i ohydnych, walczących zapamiętale o władzę nad naszemi bezbronnemi sercami — niby niespokojna i tajemnicza kraina niewyczerpanych pragnień i lęków.
Żałosny szept wysnuł się z mroku, szept smutny i przerażający, jak gdyby wielka samotnia okolnych lasów usiłowała wsączyć do uszu białego mądrość swej niezmiernej i wyniosłej obojętności. Niepewne i nieuchwytne dźwięki krążyły wokół niego w powietrzu, kształtując się zwolna w słowa i wreszcie spłynęły szemrzącym strumieniem cichych, monotonnych zdań. Wzdrygnął się jak człowiek nagle ze snu zbudzony i zmienił nieznacznie pozę. Arsat, nieruchomy i niewyraźny jak cień, siedział z pochyloną głową pod migotaniem gwiazd i mówił cichym, sennym głosem.
— ...bo gdzież złożyć ciężar swej troski, jeśli nie w sercu przyjaciela? Mężowi przystoi mówić o wojnie i o miłości. Ty wiesz, tuanie, czem jest wojna i patrzałeś na mnie, gdy w chwili niebezpieczeństwa szukałem śmierci, jak inni szukają życia. Słowa napisane mogą zaginąć; można napisać kłamstwo; ale to, co oglądały nasze oczy, jest prawdą i pozostaje w pamięci.
— Pamiętam — rzekł spokojnie biały.
Arsat ciągnął dalej z ponurym spokojem.
— Dlatego będę ci mówił o miłości. Będę mówił głuchą nocą. Będę mówił, póki noc i miłość nie przeminą i póki spojrzenie dnia nie padnie na moją żałość i moją hańbę; na moją poczerniałą twarz; na moje zgorzałe serce.