Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nią wody — skręcony korzeń jakiegoś wielkiego drzewa sterczał z pośród koronek drobnych paproci, czarny i ponury, skłębiony i nieruchomy, jak zastygły wąż. Krótkie słowa wioślarzy odbijały się głośno od zwartych ścian roślinnych. Mrok sączył się z pomiędzy drzew, przesiewał się przez pogmatwany labirynt pnączy, wypełzał z pod fantastycznie wielkich, nieruchomych liści — tajemniczy i nieodparty, wonny i jadowity mrok nieprzebytych lasów.
Ludzie popychali łódź żerdziami w płytkiej wodzie. Przesmyk rozbiegł się w rozległy obszar stojących wód. Lasy cofnęły się od bagnistego brzegu, zostawiając gładki pas jasnozielonej, trzciniastej trawy, niby ramę dla odbicia błękitnego nieba. Wełnista, różowa chmurka płynęła wysoko wgórze, wlokąc delikatny, barwisty swój wizerunek wśród pływających liści i srebrzystych kwiatów lotosu. Woddali zaczerniał domek, osadzony na wysokich palach. Tuż przy nim dwie smukłe palmy nibong, zbiegłe, zda się, z okolnych lasów, kłoniły się lekko nad postrzępionym dachem z wyrazem tkliwego smutku i pieszczoty w pochyleniu głów liściastych i wyniosłych.
Sternik rzekł, wskazując wiosłem:
— Arsat jest w domu. Widzę jego czółno, uwiązane między palami.
Wioślarze przebiegali wzdłuż brzegów łodzi, spoglądając przez ramię ku celowi całodziennej podróży. Byliby woleli spędzić noc gdziekolwiek, byle nie na tej dziwacznej lagunie, kędy straszyło po nocach. A przytem nie lubili Arsata, jako obcego przybysza i osobnika mocno podejrzanego; bowiem człowiek, który naprawia walący się dom i w nim zamieszkuje, stwierdza jawnie, że nie boi się żyć wśród duchów, nawiedzających miejsca opuszczone przez ludzi. Taki człowiek mocen jest spaczyć bieg prze-