Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niema nic w tym przeklętym kraju. Chcę dziś mieć cukier do kawy i koniec!
— Zakazuję ci mówić do mnie w ten sposób — rzekł Kayerts ze stanowczością.
— Ty!... co takiego? — krzyknął Carlier, zrywając się z krzesła.
Kayerts wstał również.
— Jestem twoim zwierzchnikiem — zaczął — starając się opanować trzęsący głos.
— Co? — wrzasnął tamten. — Kto jest zwierzchnikiem? Tu niema żadnego zwierzchnika. Nikogo niema; tu niema nikogo prócz mnie i ciebie. Jazda po cukier — ty brzuchaty ośle!
— Milcz! wynoś się stąd! — krzyknął piskliwie Kayerts. — Odprawiam cię ty — ty łajdaku!
Carlier porwał za krzesło. Wyglądał teraz doprawdy niebezpiecznie.
— Ty flaku, ty nędzny cywilu — masz! — zawył.
Kayerts schował się pod stół i krzesło uderzyło o trzcinową ścianę. Gdy Carlier usiłował obalić stół, Kayerts rzucił się w rozpaczy naoślep, z głową spuszczoną, jak zapędzona w róg świnia; przewróciwszy Carliera, wypadł na werandę i wbiegł do swego pokoju. Zamknął drzwi na klucz, porwał za rewolwer i stał, dysząc. Nie upłynęła minuta, gdy Carlier jął kopać wściekle we drzwi, wyjąc:
— Jeśli mi nie dasz cukru, zastrzelę cię jak psa. No! raz — dwa — trzy... Nie chcesz? Pokażę ci, kto tu panem!
Kayerts pomyślał, że drzwi za chwilę ustąpią, i wylazł przez kwadratową dziurę, która służyła za okno. Teraz przedzielała ich cała szerokość domu. Ale tamten był widać za słaby, aby drzwi wywalić i Kayerts usłyszał, że biegnie naokoło. Wówczas i on zaczął biec mozolnie na swych spuchniętych nogach.