Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tężniejąc w silny i przeciągły warkot, który wypływał z lasu, toczył się w ciemnościach, ciągły i nieustanny, blisko i daleko, jak gdyby cały świat był jednym olbrzymim bębnem, huczącym bez przerwy wezwanie do niebios. A skroś ten głęboki i potężny hałas, nagłe wrzaski, podobne do śpiewów buchających z domu obłąkanych, przedzierały się w ostrych zgrzytliwych wytryskach, które zdawały się sięgać wysoko nad ziemię, niwecząc wszelki spokój pod gwiazdami.
Kayerts i Carlier spali źle tej nocy. Zdawało im się, że słyszą wystrzały, ale nie mogli ustalić w jakim kierunku. Rano nie było Makoli. Wrócił około południa w towarzystwie jednego z wczorajszych przybyszów i wymykał się wciąż Kayertsowi, który ani rusz nie mógł się z nim rozmówić. Kayerts osądził, że Makola prawdopodobnie ogłuchł i bardzo się temu dziwował. Carlier, który łowił ryby na wybrzeżu, wrócił tymczasem i rzekł, pokazując swój połów: „Piekielny dzisiaj rozruch wśród tych Murzynów; ciekaw jestem co się tam dzieje. Z piętnaście łodzi przebyło rzekę podczas tych dwóch godzin, kiedy łowiłem ryby“. Strapiony Kayerts zapytał: „Czy nie dziwnie ten Makola dziś wygląda?“ Carlier doradził: „Trzymaj w kupie wszystkich naszych ludzi, bo nuż się coś wydarzy“.