Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szklankę wody. Szła prędko, z całym wdziękiem gibkiej dziewczęcości; gdy mijając, przechodziła obok mnie, odczułem z dziesięciokrotną mocą urok tego charakterystycznego, obiecującego wstrząsu zmysłowego, po który zbliżać się do niej stało się moim nałogiem. I pomyślałem z nagłą trwogą, że oto już temu koniec; że jeszcze jeden dzień, a potem nie będę miał możności przychodzenia na tę werandę, siadywania na tym fotelu i delektowania się perwesyjnie smakiem jej póz niedbałych, tchnących pogardą; nie będę napawać się pobudliwością jej lekceważących zerknięć i ulegle słuchać jej krótkich, zuchwałych uwag, rzucanych tym szorstkim a przecież zniewalającym głosem. Jak gdyby rdzeń mej istoty odmienił się pod działaniem jakiejś trucizny moralnej, doznałem raptownego, przejmującego wstrętu do wyruszenia na morze.
Musiałem użyć całej siły panowania nad swemi ruchami, tak jak na pomostku okrętowym, ażeby ustrzec się skoków, koziołkowań, wykrzykiwań, gestykulowania, zrobienia jej sceny. Poco? O co? Nie miałem wcale pojęcia. Ot tak, korciło mnie, by pofolgować sobie przez jakiś gwałt; lecz wciskałem się w fotel, starając się nie psuć nadanej mym wargom formy uśmiechu; tego pół-wyrozumiałego, pół-drwiącego uśmiechu, który był mi tarczą przeciwko strzałom jej pogardy i przeciw obelżywym docinkom, miotanym pod moim adresem przez starą babę.
Dziewczyna wypiła wodę jednym haustem, z chciwością szalonego pragnienia, i bezwładnie osunęła się na najbliższe krzesło, jak gdyby w zupełnem znękaniu. Jej pozycja, tak jak i pewne tony jej głosu miały w sobie coś męskiego: rozstawione w przestronnym szlafroku kolana, zwieszone pomiędzy niemi załamane ręce, ciało jej podane naprzód ze spuszczoną głową. Zapatrzyłem się w obciąża-