Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pomruki; mój udział w tem polegał na oczekiwaniu zdala i rzucaniu słówek, za które pod przykryciem nocy dostała mi się szpetna sójka w bok, pochodząca od łokcia starej damy lub może od jej pięści. Zahamowałem okrzyk. A przez cały ten czas dziewczyna nie raczyła nawet podnieść głowy i obdarzyć kogokolwiek z nas spojrzeniem. Wszystko to niby dźwięczy dziecinnie, — lecz w tem jak kamień tłoczącem, przekornie swawolnem zasępieniu był jakiś przewijający się cień tragiczny.
Tak więc nasycaliśmy się jadłem, siedząc przy stole, na którym ślicznie płonęło mnóstwo świec, a ona została tam, skulona, zapatrzona w ciemność, jak gdyby podsycając swoje nadąsanie balsamiczną wonią tego cudnego ogrodu.
Przed odejściem powiedziałem Jacobusowi, że wrócę nazajutrz dowiedzieć się, jak postępuje sprawa worków. Pokręcił na to zlekka głową.
— Będę was nawiedzał, będę straszył w pańskim domu w biały dzień, dopóki pan się z tem nie uporasz.
Uśmiechnął się blado, nie odmykając grubych warg, a po chwili:
— Owszem, kapitanie, zgoda.
Potem, odprowadziwszy mię do drzwi, z wielkim spokojem i powagą wymamrotał na pożegnanie: — Bądź pan tu jak u siebie w domu — i nieomieszkał nadmienić o sakramentalnej „łyżce zupy“, która zawsze się dla mnie znajdzie. Już gdy słabo oświetlonemi ulicami schodziłem do bulwarku, dopiero przypomniałem sobie, że byłem proszony dziś na wieczerzę do państwa S —. Choć zirytował mię ten mój brak pamięci (który jakoś niezręcznie byłoby tłumaczyć), jednakże nie mogłem oprzeć się myśli, że właściwie jemu zawdzięczam spędzenie wieczoru daleko zabaw-