Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podniecać Heemskirka, w którym rozpętywał się coraz silniej ciężko dyszący gniew.
— A najgorszy ze wszystkich to ten Allen — warczał. — Bliski pana przyjaciel, co? Wpuścił pan w tę okolicę całą chmarę Anglików. Nigdy nie powinno się było pozwolić panu na osiedlenie się tutaj. Nigdy! Co on tu ma do roboty?
Stary Nelson (czy Nielsen), zupełnie już roztrzęsiony, oświadczył, że Jasper Allen nie jest bliskim jego przyjacielem. Nie jest nawet wogóle jego przyjacielem — wcale a wcale. Nelson kupił od niego trzy tonny ryżu dla swojej czeladzi. I to ma być dowód przyjaźni?
Heemskirk wybuchnął wreszcie, rzucając podejrzenie, które mu żarło wnętrzności:
— Aha. Ten kupczyk sprzedaje panu trzy tonny ryżu i flirtuje przez trzy dni z pańską dziewczyną. Mówię do pana jako przyjaciel. Tak być nie może! Pan siedzi tutaj tylko z łaski.
Stary Nelson był zrazu zaskoczony, ale opamiętał się dosyć prędko. Naturalnie, że tak być nie może! Jakto, Jasper?... Ostatni ze wszystkich ludzi w świecie! Dziewczyna nie dba wcale o tego smyka i wogóle jest za rozsądna, aby się w kimkolwiek zakochać. I stary Nelson wpierał z najgłębszą powagą w Heemskirka swoje przeświadczenie, że nic z tej strony nie grozi. A porucznik choć rzucał z ukosa podejrzliwe spojrzenia, skłonny był mimo to uwierzyć tym zapewnieniom.
— Co tam pan wie o tem — burknął jednakże.
— Ależ wiem doskonale — upierał się stary Nelson coraz rozpaczliwiej, usiłował bowiem zagłuszyć wątpliwości powstające we własnej duszy. — Moja jedynaczka!