Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głowami, — nagły, wstrząsający głos Frei: z oświetlonej jeszcze werandy padło donośne, rozkazujące wezwanie:
— Antonjo!
Stłumiwszy okrzyk, dziewczyna znikła ze ścieżki. Zaszeleścił krzak w pobliżu i nastała cisza. Czekałem zaciekawiony. Światła na werandzie pogasły. Postałem jeszcze chwilę i jąłem znów schodzić ścieżką do łodzi, zaciekawiony bardziej niż kiedykolwiek.
Pamiętam tak dokładnie okoliczności towarzyszące tej wizycie, ponieważ widziałem wówczas bungalow Nelsona po raz ostatni. Przybywszy do Straits, zastałem telegramy, które sprawiły, że w jednej chwili musiałem rzucić posadę i wracać natychmiast do domu. Śpieszyłem się szalenie, aby złapać parowiec, który miał nazajutrz odpłynąć, ale mimo to znalazłem chwilę czasu i napisałem dwa krótkie bileciki: jeden do Frei, drugi do Jaspera. W jakiś czas później napisałem długi list, tym razem do Jaspera. Nie odebrałem odpowiedzi. Wówczas odgrzebałem brata Allena, mieszkającego w city londyńskiej, bladego, spokojnego, małego człowieczka, który patrzył na mnie w zamyśleniu przez okulary.
Jasper był jedynem dzieckiem z drugiego małżeństwa ojca; związek ten nie znalazł uznania u dorosłych dzieci z pierwszej żony.
— A więc od wieków nic pan o nim nie słyszał — powtórzyłem, kryjąc niezadowolenie. — Czy pozwoli mi pan zapytać, co w danym wypadku znaczy: od wieków?
— To znaczy, że wszystko mi jedno, czy jeszcze wogóle co o nim usłyszę — odparł malutki prawnik, stając się naraz antypatycznym.
Nie mogłem brać za złe Jasperowi, że nie traci czasu na korespondencję z tak nieznośnym krewnym. Ale dla-