Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w połączeniu z pojednawczą uprzejmością w stosunku do porucznika, wybuchnąłem śmiechem na nowo:
— On wygląda — wykrztusiłem — wygląda — ha, ha, ha! między wami trojgiem... jak nieszczęśliwy karaluch. Ha, ha, ha!
Zaniosła się znów srebrzystym śmiechem, pobiegła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi, zostawiając mnie w szczerem zdumieniu. Przestałem się śmiać, jak uciął.
— Cóż tu takiego zabawnego? — rozległ się w połowie schodów głos starego Nelsona.
Wszedł na werandę, usiadł i wydął policzki z niesłychanie niemądrą miną. Ale już mi się śmiać odechciało. — I skąd u Pana Boga, — zapytywałem siebie — opętał nas taki śmiech nieposkromiony? — Ogarnęło mnie nagłe przygnębienie.
Ach prawda, to Freja zaczęła. Dziewczyna bardzo jest zdenerwowana. I trudno się temu dziwić.
Nie odpowiedziałem staremu Nelsonowi na pytanie, ale zanadto był zgryziony odwiedzinami Jaspera, aby to zauważyć. Zapytał mnie, czy nie zgodziłbym się dać Jasperowi do zrozumienia, że wizyty jego na Siedmiu Wyspach nie są wcale pożądane. Oświadczyłem, że to niepotrzebne. Z pewnych faktów, o których niedawno doszły mnie słuchy, nabrałem przekonania, że Jasper Allen nie będzie go więcej zanudzał w przyszłości.
Staruszkowi wyrwało się poważne: „Dzięki Bogu!“ — które znów o mały włos mnie nie rozśmieszyło — mimo to jednak nie rozpogodził się odpowiednio. Zdaje się, że za ostatnią bytnością Heemskirk wysilił się specjalnie, żeby być nieprzyjemnym. Przeraził bardzo Nelsona, wyrażając złowrogie zdziwienie, jakim sposobem rząd może pozwolić, aby biały człowiek miał posiadłość w tej okolicy? „To