Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i burzliwe dni, depcąc pogardliwie krótkie, napastnicze fale Jawajskiego morza; lub też błyskał hen, w dali — niby drobna, olśniewająco biała plamka, mknąca na tle fioletowej masy groźnych chmur, skłębionych nad horyzontem. Czasem na rzadkich traktach pocztowych, gdzie cywilizacja ociera się o dzicz i tajemnicę, nieuświadomieni pasażerowie stłoczeni wzdłuż burty wykrzykiwali, wskazując z zaciekawieniem na Bonita; „O patrzcie, jacht!“ Wówczas kapitan Holender mruczał pogardliwie, rzucając statkowi pogardliwe spojrzenie: „Jacht? ale gdzież tam! to tylko ten Anglik Jasper. Zwykły kupczyk“.
— Więc mówisz, że to dobry marynarz — wykrzyknął Jasper, zajęty ciągle sprawą beznadziejnego Schultza o wzruszająco pięknym głosie.
— Pierwsza klasa. Spytaj się kogokolwiek. Warto go mieć na pokładzie — tylko że z innych względów jest niemożliwy — oświadczyłem.
— Będzie miał sposobność poprawić się na brygu — roześmiał się Jasper. — Tam, dokąd się wybieram tym razem, nie znajdzie pokus ani do pijaństwa, ani do kradzieży.
Nie wypytywałem o bliższe szczegóły podróży. Byliśmy z sobą bardzo zżyci i miałem dokładne wyobrażenie o ogólnym biegu jego interesów.
Gdyśmy jechali gikiem ku lądowi, odezwał się nagle:
— Czy nie wiesz przypadkiem gdzie jest Heemskirk?
Spojrzałem na niego zukosa i uspokoiłem się. Pytał nie jak kochanek, ale jak kupiec. Powiedziałem mu, com słyszał w Palembangu, że Neptun pełni swój obowiązek w okolicy Flores i Sumbawy. W zupełnie przeciwnym kierunku. Jasper wyraził zadowolenie.
— Czy wiesz — ciągnął dalej, — ten drab, płynąc wzdłuż wybrzeży Borneo, bawi się w wywracanie moich