Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jąc przytem głowy osadzonej nisko na krótkiej, okrągłej szyi. Gruby, okrągły tułów w ciemnej, codziennej kurtce o złotych szlifach tkwił na rozkraczonych nogach, grubych i okrągłych, odzianych w białe, drelichowe spodnie. Okrągła czaszka pod białą czapką zdawała się też niezmiernie gruba, ale dość w niej było mózgu, aby odkryć i wyzyskać złośliwie lękliwość biednego, starego Nelsona, drżącego przed wszystkiem, co mogło się wydawać najlżejszym cieniem władzy.
Wysiadłszy na przylądku, Heemskirk miał zwyczaj obchodzić każdy zakątek plantacji, jak gdyby cała posiadłość była jego własnością, i potem dopiero wchodził do bungalowu. Na werandzie zasiadał w najwygodniejszym fotelu i zostawał na drugiem śniadaniu albo obiedzie; zostawał ot tak poprostu, bez jednego słowa, nie myśląc starać się o to, by go zaproszono.
Zasługiwał na wyrzucenie za drzwi, choćby tylko za zachowanie się względem panny Frei. Gdyby był nagim dzikusem, uzbrojonym we włócznie i zatrute strzały, stary Nelson (czy też Nielsen) rzuciłby się na niego z gołemi pięściami. Ale złote szlify — i to holenderskie szlify w dodatku — wystarczały, aby przejąć staruszka przerażeniem. Pozwalał więc temu drabowi traktować siebie z pogardliwem lekceważeniem, pożerać oczyma córkę i spijać najlepsze wina z piwnicy.
Widziałem to często i raz przy sposobności spróbowałem wtrącić jakąś uwagę na ten temat. Litość mnie wzięła na widok niepokoju, jaki się pojawił w okrągłych oczach starego Nelsona. Wykrzyknął, że porucznik to jego przyjaciel i bardzo porządny człowiek. Patrzyłem na niego wciąż dość twardo, tak iż zaczął się wkońcu jąkać i wyznał, że — oczywiście — Heemskirk nie jest napozór bardzo wesołym człowiekiem, ale w gruncie rzeczy...