Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Allen mówił mi, że co rano z pokładu swojego Bonita (niezwykle zwinnego i pięknego brygu) mógł słyszeć zupełnie wyraźnie, jak Freja wygrywa gamy, ale ten chłopak zarzucał zawsze kotwicę o wiele za blisko od brzegu — nieraz mu to mówiłem. Prawda, że tutejsze morze jest prawie zawsze pogodne, a Siedem Wysp słynie jako szczególnie spokojna i bezchmurna miejscowość. Ale niekiedy popołudniowa burza z Banki, albo gwałtowna ulewa z oddalonych brzegów Sumatry, spada nagle na grupę wysepek, pogrążając je na parę godzin w odmęcie wiatru i sino-czarnego mroku, dziwnie złowrogiego. Bungalow trząsł się wówczas w posadach; na werandzie spuszczone zasłony z rattanu targały się rozpaczliwie, a Freja siadała do pianina i wygrywała dzikie wagnerowskie melodje przy świetle oślepiających błyskawic, wśród piorunów padających wokoło, że aż doprawdy — włosy dęba stawały na głowie. Jasper siadywał nieruchomo za Freją, wielbiąc oczami smukłą, giętką jej postać, cudowną świetlistość jasnych włosów, ręce migające po klawiszach, biały zarys karku; a w tejże samej chwili bryg, tkwiący u przylądka, miotał się na linach o jakieś sto jardów od wstrętnych, lśniących, czarnych skał. Brrrr!
I trzeba wiedzieć, że działo się to wyłącznie w tym celu, aby Jasper, powróciwszy nocą na statek i przytuliwszy głowę do poduszki, miał pewność, że już nie może być bliżej swojej Frei, śpiącej w bungalowie. A przytem należy pamiętać, że właśnie ten bryg miał się stać w przyszłości ich domem — pływającym rajem — który Jasper przystrajał coraz piękniej, aby żeglować na nim błogo przez całe życie ze swoją Freją u boku. Warjat! Ale ten chłopak lubił zawsze ryzykować.
Pamiętam, jak pewnego dnia przypatrywaliśmy się