Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

taka kropla wody, która spadła na nią po siedmiu miesiącach. Jarzyny zginęły. I, przypadkowo niby, lecz z widocznem zainteresowaniem, spytał mię, czy nie miałbym czasami jakiego zapasu ziemniaków.
Ziemniaków! Zdołałem już o nich zapomnieć. W jednej chwili uczułem, że pogrążam się w zepsuciu po szyję.
Burns za plecami pilota mrugał ku mnie znacząco.
Otrzymał wkońcu jednę tonnę i zapłacił za nią dziesięć funtów. Ocknęła się we mnie żyłka chciwości. Tej nocy, w porcie, zanim usnąłem, podpłynęła pod okręt bordyna komory celnej. Podczas gdy niżsi funkcjonariusze opieczętowywali skład towarów, starszy urzędnik dyżurny wziął mię na stronę i rzekł poufnie:
— Słuchajno pan, kapitanie, czy nie masz pan czasem do sprzedania kartofli?
Jasna rzecz, że w tym kraju zapanował głód kartoflany. Odstąpiłem mu tonnę za dwanaście funtów i odszedł uradowany. Tej nocy śnił mi się stos złota w kształcie mogiły, w której pochowana była dziewczyna, i obudziłem się z żarłocznem łakomstwem na pieniądze. Gdym zaszedł do mego okrętowego maklera, człowiek ten, po załatwieniu ze mną spraw urzędowych, zsunął okulary na czoło.
— Pomyślałem sobie, kapitanie, że wracając z Perły Oceanu, musisz pan mieć do sprzedania ziemniaki.
Rzekłem niedbale: — A, tak, mam na zbycie tonnę. Pięćdziesiąt funtów.
— Ho, ho! — zawołał. Lecz po chwilowem przypatrzeniu się mojej twarzy skrzywił się zlekka i przyjął moje warunki. Zdawało się, że ci ludzie nie mogą istnieć bez ziemniaków. Ja mogłem. Nie chciałbym widzieć na oczy ani jednego kartofla dopóki żyję; lecz opanował mię demon