Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Anetka ociężale odwróciła szyję, musnęła rzęsy na jednej z powiek i odezwała się:
— On zabawia Winifredę.
— Chciałbym mieć kogoś, ktoby bawił Fleur; ona jest znarowioną.
— Znar-rh-owioną? — powtórzyła Anetka. — Czy to pierwszy r-rhaz widzisz, mój przyjacielu? Ona urodziła się już znar-rhowioną, jak ty to nazywasz!
Czyż ona nigdy nie pozbędzie się tego pretensjonalnego popisywania się swojem r?
Dotknął sukni, którą zdjęła, i zapytał:
— Co porabiałaś dotychczas?
Anetka spojrzała na jego odbicie w swem lustrze. Jej świeżo ukarminowane usta roześmiały się napół szczerze, napół ironicznie.
— Bawiłam się — odpowiedziała.
— Oho! — odrzekł Soames posępnie. — Pewnie znów różne fatałaszki.
Było to jego określenie na całą tę bieganinę po sklepach, którą tak zawzięcie uprawiają kobiety.
— Czy Fleur ma już suknie letnie?
— Nie pytasz, czy ja już je mam dla siebie.
— A choćbym i zapytał... ciebieby to nie wzruszyło ani trochę.
— Racja, racja! No tak, ona już ma... i ja też mam... strasznie kosztowne...
— Hm! — ozwał się Soames. — Cóż ten Profond porabia w Anglji?
Anetka podniosła brwi, z któremi uporała się właśnie przed chwilą.
— Jeździ jachtem.
— Ach! — ozwał się Soames. — To wielki ospalec.
— Jak kiedy — odpowiedziała Anetka, a twarz jej zdradzała jakby cichą wesołość. — Czasami bywa owszem bardzo zajmujący.