Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy kupili rzecz wspomnianą i ruszyli w dalszą drogę, Fleur ozwała się:
— Czy ci się nie zdaje, że matka tego chłopca jest najpiękniejszą kobietą, w tym oczywiście wieku, jaką widziałeś kiedykolwiek?
Soames zadrżał. Okropność, jak ona do tego tematu się przypięła!
— Nawet nie wiem, czym ją zauważył.
— Ależ, tatulku, widziałam, w którą zerkałeś stronę!
— Ty wszystko widzisz... zdaje się, że nawet więcej, niż było naprawdę!
— A jak wygląda jej mąż? On musi być twoim bratem stryjecznym, jeżeli wasi ojcowie byli braćmi.
— Umarł już o ile mi wiadomo — odparł Soames z nagłą gwałtownością. — Nie widziałem go od lat dwudziestu.
— A czem był?
— Malarzem.
— Oh, to bardzo ładne!
Z warg Soamesa już miały się posypać słowa:
— Jeżeli chcesz mi sprawić przyjemność, wybij sobie tych ludzi nakoniec z głowy!
Jednakże przełknął je przemocą — czuł, że nie powinien dać jej poznać, co w nim nurtuje.
— On raz mi ubliżył... — rzekł tylko.
Jej bystre oczki spoczęły na jego twarzy.
— Widzę już, o co chodzi. Nie zdołałeś się pomścić i to cię boli... Biedny ojczulku! Pozwól, żebym ja się do tego zabrała!
Zaiste, Soames miał wrażenie, jakby leżał w ciemności, a jakiś natrętny moskit krążył mu koło twarzy. Takiej uporczywości nie zdarzyło mu się dotąd spotkać u Fleur, więc gdy dotarli do hotelu, ozwał się z dąsem:
— Uczyniłem wszystko, co było w mej mocy. A teraz