Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

—— Naprawdę! Pewnie, że jesteśmy... niema innych Forsytów. Ja mieszkam w Mapledurham... A pan gdzie?
— W Robin Hill.
Pytanie i odpowiedzi tak szybko po sobie nastąpiły, że Soames nie zdołał przez ten czas nawet palcem kiwnąć. Ujrzał twarz Ireny, ogarniętą przerażeniem, potrząsnął prawie że nieznacznie głową i wziął Fleur pod ramię.
— Chodź już ze mną! — ozwał się.
Ona się nie poruszyła nawet.
— Czy słyszałeś, ojczulku? Czy to nic dziwne? Nasze nazwiska są takie same... Czy jesteśmy kuzynami?
— Co takiego? — odpowiedział. — Forsyte? Pewnie jakieś dalekie pokrewieństwo.
— Na imię mam Jolyon, panie łaskawy. W skróceniu nazywają mnie Jonem.
— Aha, aha! — rzekł Soames. — A jakże... Daleki kuzyn... Jakże się kuzyn miewa? Bardzo ładnie z jego strony... Do widzenia!
I zabierał się do odejścia.
— Ogromnie jestem wdzięczna — mówiła Fleur. — Au revoir!
Au revoir! — słychać było odpowiedź chłopca.

ROZDZIAŁ II
FINE FLEUR FORSYTE

Pierwszą myślą Soamesa, po wydobyciu się z „ciastkarni“, było dać folgę swym nerwom i odezwać się do córki:
— Ech, to upuszczenie chustki!...
Ale na takie dictum mógł z całą słusznością oczekiwać odpowiedzi:
— Nauczyłam się od ciebie!
Dlatego to drugą myślą Soamesa było, że nie należy