Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

palcem go oderwać, rzucił okiem na Fleur. Żuła sennie, ale oczy miała utkwione w chłopca. Duch Forsyte’owski w nim mówił: „Myśl, czuj, a i tak przepadłeś z kretesem!“ I rozpaczliwie szarpnął palcem... Talerz!... Czy Jolyon rozbił kiedy talerz? Czy ta kobieta rozbiła talerz? Był czas, gdy nie widział, by stłukła cokolwiek! Bądź co bądź, stanowiło to przecie coś, czego mu nigdy nie odebrano. I ona o tem wiedziała, choć w tej chwili może siedziała spokojnie, panując nad sobą, jakgdyby nigdy nie była jego żoną. Kwaśny jakiś humor zapulsował w jego krwi Forsytowskiej. — był w nim ból jakiś subtelny, o włos tylko graniczący z rozkoszą. Gdybyż tylko Juna nie wpuściła na niego nagle całego roju szerszeni! Chłopiec właśnie teraz przemawiał:
— Tak jest, ciociu Juno — (a więc on swoją siostrę przyrodnią nazywał ciocię? No tak, ona dziś ma chyba koło pięćdziesiątki!) — pięknie to z twej strony, że ich ośmielasz... Ale... niechże to wszystko kaci wezmą!
Soames rzucił ukradkowe spojrzenie. Oczy Ireny, pełne przerażenia, spoczywały z uwagą na chłopcu. Tak... taką to czułość okazywała ona — najpierw Bosinneyowi — potem ojcu tego chłopca — a teraz temu chłopcu!
Dotknął ramienia Fleur i zapytał:
— Co, masz już dosyć?
— Jeszcze jeden kawałek, proszę cię, ojczulku.
Ależ ona się rozchoruje! Podszedł do kasy, by zapłacić. Gdy powrócił, ujrzał Fleur stojącą koło drzwi i trzymającą w ręku chusteczkę, którą widocznie wręczył jej przed chwilką chłopiec.
— F. F. — posłyszał jej słowa. — Fleur Forsyte... tak, to moja chusteczka. Dziękuję panu bardzo!
Na miłość Boską! Toż ona powtórzyła kawał, który on opowiedział jej w galerji... O małpeczka!
— Forsyte? Jakto? Przecież to i moje nazwisko! Może jesteśmy kuzynami?