Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ten twój kuzyn Val to straszny hulaka.
— O nie, ojczulku, oni są strasznie sobie oddani. Obiecałam, że będę u nich... od soboty do środy...
— Na ujeżdżaniu koni wyścigowych! — sarknął Soames. Już sama ta rzecz w sobie była zła, jednakże nie ona była powodem jego niesmaku. Czemuż to, u licha, ten miły siostrzeniec nie mógł pozostać w Południowej Afryce? Sam jego rozwód był rzeczą dość przykrą — i bez ożenku siostrzeńca z córką rozwodnika, do tego jeszcze z przyrodnią siostrą Juny i tego chłopaka, któremu Fleur tak się niedawno przypatrywała z pod ramienia owej pompy! Jeżeli on, Soames, nie będzie się miał na baczności, to Fleur dowie się wszystkich szczegółów tej zadawnionej sromoty! Ileż to nieprzyjemności okrążyło go naraz w te godziny popołudniowe, niby rój natrętnych pszczół!
— To mi się nie podoba! — oznajmił.
— Chciałabym zobaczyć wyścigi — mruknęła Fleur a oni mi obiecali, że pojeżdżą konno. Kuzyn Val, jak wiesz, nie może dużo chodzić; zato jeździ przepysznie! On chce mi pokazać, jak się galopuje.
— Wyścigi! — mówił do siebie Soames. — Szkoda, ze wojna nie dała im w łeb nakoniec. Boję się, że Val wdał się w swojego ojca.
— Nie wiem nic o jego ojcu.
— Eh, nic ciekawego! — odparł Soames gniewnie. — Zajmował się końmi i skręcił sobie kark w Paryżu, schodząc ze schodów. Całe szczęście dla ciotki, że się go pozbyła.
Zmarszczył się, przypominając sobie przeprowadzone co do tych schodów śledztwo, nad którem czuwał w Paryżu, jako, że Montague Dartie nie mógł sam nad niem czuwać. — — Były to zgoła zwyczajne schody, w domu, gdzie grywano w baka: albo zysk tej gry, albo sposób, w jaki je uświęcono, musiał oszołomić głowę szwagra.