Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wonej kamizelce, który chodził pomiędzy ludźmi z dystyngowanej sfery, trzymając na smyczy kilka psów i namawiajac matkę, by kupiła z nich jednego; były tam wyżły króla Karola, charty włoskie, bardzo przywiązane do jej krynoliny — jakich dziś już się nie widuje. Doprawdy, nie widzi się ludzi z wyższych sfer towarzystwa! Siedzą tu — ot — jedynie szare szeregi ludu roboczego, nie mając na co spoglądać, jak tylko na kilka młodych, w płaskie kapelusiki przybranych, istot rodzaju żeńskiego, jadących okrakiem na podrygujących wierzchowcach, albo na nieochajnych oficerów kolonjalnych, pędzących cwałem na okropnych szkapiskach; to znów od czasu do czasu widać małe dziewczynki na kucykach, lub starych dziadygów wytrząsających z siebie wątrobę, a wreszcie i ordynansów wojskowych, usiłujących galopować buńczucznie na koniach kawaleryjskich; nie widać ni ludzi szlachetnego rodu, ani lokajów, ani dygów, ani ukłonów, nie słychać miłej rozmowy — słowem, niema niczego... Jedynie drzewa pozostały te same — obojętne na pochód pokoleń i na przeobrażenie rodzaju ludzkiego. Wszędy wokoło jakaś ta Anglja demokratyczna — rozczochrana, załatana, hałaśliwa i najwidoczniej pozbawiona swych szczytów! Pewna wyniosłość, stanowiąca cechę duszy Goamesa, aż przewracała się w jego wnętrzu. Minęła, w przeszłość zapadła era towarzyskiej dystynkcji i ogłady! Zostało jeszcze bogactwo — o tak, bogactwo! — wszak sam był znacznie bogatszy od rodzonego ojca... jednakże dobre maniery, miły aromat i wytworność, wszystko to gdzieś zginęło, zalane wielką, szarą i niekształtną masą, ocierającą się wzajem łokciami i zionącą odorem benzyny. Tu i ówdzie czaiły się drobne, nadwątlone garsteczki wykwintu i zacnego stanu, i to jeszcze rozproszone i chétif, jak mawiała Anetka — jednakże w niczem dopatrzyć się nie można było ani jakiejś stałości ani spójni. I właśnie w ten nowomodny harmider