Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wydawały się Soamesowi znów tak marne. Rysunki były dość miłe, czuło się w nich atmosferę, nie brak było indywidualności pendzla.
— Jego ojciec i mój ojciec... on i ja... jego dziecko i moje! — pomyślał Soames. Szło tak wciąż, bez przerwy. I to wszystko o tę kobietę! Przejęty wypadkami ostatniego tygodnia, nastrojony melancholijną krasą jesieni, Soames bardziej niż kiedykolwiek zbliżył się do zrozumienia tej prawdy — niezrozumiałej dla Forsyte’a czystej krwi — że ciało Piękności ma w sobie treść duchową, osiągalną jedynie przez miłość pozbawioną wszelkiego samolubstwa. Ostatecznie bliski był tej prawdy, gdy szło o miłość jego do córki; może to właśnie pozwalało mu zrozumieć wielkość straty. I oto tutaj, pośród malowideł kuzyna, który sięgnął po to, co dla niego było niezdobyte, Soames myślał o nich obojgu z tolerancją, która go wprost dziwiła. W każdym razie nie kupił ani jednego obrazu.
Właśnie, zdążając ku wyjściu, mijał ławkę dla publiczności, gdy zetknął się z istotą, która od chwili jego wejścia do galerji była niemal wciąż obecną w jego myśli. Była to Irena we własnej osobie — wchodziła właśnie na wystawę. A więc jeszcze nie wyjechała i wciąż jeszcze składała pożegnalne wizyty pamiątkom po tym człowieku! Stłumił w sobie mimowolny odruch podświadomości, machinalną reakcję zmysłów na urok posiadanej niegdyś kobiety i minął ją z oczyma odwróconemi w inną stronę. Lecz kiedy przeszła obok niego, nic w świecie nie zdołało go powstrzymać — musiał obejrzeć się na nią. Więc to już koniec... cały żar, cały wysiłek jego życia, szał i tęsknota, jedyna klęska, jakiej doznał w życiu — wszystko to przejdzie, przeminie, gdy ona tym razem zejdzie mu z oczu... nawet takie wspomnienia mają dziwną, acz bolesną, cenę...
Ona obróciła się również. Naraz podniosła urękawi-